Jak wiecie z mojego Instagrama, byłem kilka tygodni temu w Irlandii, by sfotografować Martynę i Kubę – naszą urocza parę młodą, która mieszka tam na co dzień. Wymarzyli sobie oni swoją sesję ślubną na irlandzkich klifach, a my nie mówimy nie. Ok, to wydaje się piękne i łatwe, ale trochę przygotować się na to trzeba. Być może wielu z Was jeszcze nie ma za sobą takiej sesji i nie ma pojęcia jak się za to zabrać. A może niektórzy mają ją przed sobą tuż tuż i bardzo się stresują. Postanowiłem Wam napisać od strony fotografa ślubnego jak wygląda taka sesja zagraniczna krok po kroku. Lecimy?
Pomysł może wyjść wspólnie, aczkolwiek w tym przypadku wyszedł on od Martyny i Kuby. Początkowo nasza sesja miała być nad… polskim morzem 🙂 Jednak na kilka miesięcy przed ślubem padło na Irlandię.
Żadna to tajemnica, że cały koszt przelotu i pobytu na miejscu sponsoruje para młoda. Znałem przypadki, gdzie fotografowie płacili za bilety lotnicze parze młodej, byleby zrobić sesję na Islandii czy gdzie tam się im wymarzyło (albo było ich stać huehuehue). Osobiście taką sytuację uważam za mocno śmieszną i absurdalną. Po pierwsze to nasza praca, oczywiście, że świetnie jest przy jej okazji zobaczyć kawałek świata i przeżyć przygodę, ale nie wyobrażam sobie robić tego za darmo. Po drugie uważam, że taka sytuacja na starcie powoduje, że nie mamy z parą tak świetnego kontaktu jak byśmy tego chcieli. A po trzecie: no miejcież do siebie szacunek, fotografy!
Naturalnie nie wychodzę też z założenia, że para młoda ma mnie na miejscu wyżywić, niczym 5 – gwiazdkowy hotel 😀 U Martyny i Kuby na szczęście udało mi się im odwdzięczyć i ugotować jedną kolację za to, jak nas u siebie przyjęli. Ej, weźcie, kupili nam nawet kapcioszki… <3
Sesja zagraniczna brzmi na początku mocno przerażająco w kontekście całego sprzętu, który musimy ze sobą zabrać na taką wyprawę. W moim przypadku były to:
– dwa aparaty,
– dwa obiektywy,
– cztery akumulatory,
– szelki,
– dwie ładowarki,
– dwa portfeliki po 6/7 kart pamięci,
I cała reszta grajdołu w postaci ciuchów itd. Każda linia ma swoje limity bagażu. My lecieliśmy liniami Ryanair, który pozwalał nam mieć bagaż podręczny i torbę do 10 kg. Pamiętajcie oczywiście o tym, że podczas kontroli cały sprzęt elektroniczny trzeba wyjąć, więc wszystko leci na stół 😀
Jest tylko jedna zasada, by przewieźć to w całości: mieć to przy sobie. W naszym przypadku mieliśmy dwa bagaże, w tym w jedną stronę wykupiony drugi dodatkowy. Wtedy możemy mieć przy sobie zarówno plecak ze sprzętem jak i drugą torbę. W drodze powrotnej jeden z bagaży musieliśmy nadać i odprawić, zatem nie wylądowało tam absolutnie nic z elektronicznych rzeczy, bo wszyscy chyba wiemy, jak lotnisko traktuje te bagaże 😀 Jednym słowem: niepotrzebny im Red Bull.
I warto tą pogodę sprawdzić 😀 Przed wyjazdem Martyna napisała nam tylko: “Tutaj piździ, wieje i leje więc ubierzcie się ciepło”. To najlepsza recenzja Irlandii o tej porze roku, więc nie zignorowaliśmy tej cennej prognozy! Nie wyobrażam sobie fotografowania, tudzież po prostu pracy, w warunkach, które sprawiają, że się trzęsę z zimna lub jestem przemoczony do suchej nitki. W przypadku fotografowania, gdzie musimy ciągle pozostać kreatywni i energiczni to jest dla mnie szalenie ważne. Dlatego kurtka z windstoperem, polar i bielizna z merino wool pracowała na to, żebym ja mógł pracować spokojnie. Jako, że fotograf pracuje rękami to rękawiczki też będą niezłym pomysłem. Skupcie się na tym, by nie krepowały one palców i dało się w nich obsługiwać aparat. Jedyne co było niewypałem, to czapka (100% akryl), która na te warunki pogodowe kompletnie nie dawała rady.
Nie zapominajcie też o stopach. Converse czy inny śmieszny wynalazek na takie warunki może Wam jedynie pomóc ślizgać się z klifów w dół, a nie w tym, żeby było Wam komfortowo. Wziąłem więc ze sobą zimowe buty na grubej podeszwie (wierzcie mi, że mając rozmiar buta 45/46 zajmuje to w torbie bardzo dużo).
Sesja zagraniczna to nie warunki jak z bajki. Wyobraźcie sobie, że po przylocie na lotnisko i wjechaniu w miasto raczej warunków do fotografowania świetnych wcale nie ma. Lokacje nie czekają na nas za każdym rogiem i uśmiechają się szeroko. Trzeba ja znaleźć.
W naszym przypadku polegaliśmy głównie na Martynie i Kubie, którzy już Irlandię trochę znali. Razem jednak podejmowaliśmy decyzję przeglądając zdjęcia w internecie. W ostatni dzień musieliśmy wybierać, bo brakło by nam czasu na dwie miejscówki. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Klify Moheru i to był strzał w 10!
W drugą stronę sprawa ma się tak samo, warto tylko zadbać dodatkowo o to, by karty pamięci i dyski zewnętrzne zostały przewiezione w pierwszej kolejności bezpieczne. Chyba nie chcecie zadzwonić do pary młodej i powiedzieć, że z tego kilkudniowego wypadu nie będzie jednak zdjęć, bo się zgubiły albo zniszczyły albo ukradły ;D
Wiecie, w dzisiejszych czasach jest to przepiękne, że w ciągu 2, 3 godzin znajdujemy się w innym kraju. Nowa kultura, nowe pejzaże i nowy klimat a przede wszystkim nowe doświadczenie. bo przecież żyjemy po to, by przeżywać przygody. Dlatego nie bójcie się, a jeśli się boicie to możecie do mnie zawsze napisać z pytaniami. Postaram się, jak zawsze, pomóc 🙂