Rafał Malko – fotoreporter, zdobywca głównej nagrody Grand Press Photo 2009. Jak sam mówi: fotografuje, bo jest wścibski. Interesuje go drugi człowiek i jego historia. Dodatkowo odskocznią od fotografii ludzi jest dla niego fotografia architektury, w której odnajduje spokój i wyciszenie.
Jak Rafał odnalazł się w klubie nocnym? | Czy nagrody są ważne? | Jakie trzeba zadać sobie pytanie będąc fotografem? | Czy praca fotoreportera jest łatwa?
www: rafalmalko.com
Pamiętaj, że podcastu możesz też słuchać na swoim smartfonie. Wrzuć w Google Play hasło podcast i wybierz najwygodniejszą aplikację dla Ciebie.
Możesz słuchać też na
Odwiedź mnie na Instagramie: @szymon_mowi_pstryk
Kogo chcesz usłyszeć w kolejnym odcinku? Napisz!
Andrzej Wajda, Zbigniew Wodecki, Wojtek Smażowski – to przykłady ludzi, którzy stawali przed obiektywem mojego gościa. Ale zajmuje się on także fotoreportażem, a także – co ciekawe – zdjęciami architektury. Rafał Malko jest moim gościem, cześć!
Cześć, bardzo mi miło!
Powiedz na początek o tym, co ostatnio fotografowałeś? Telefonem też się liczy!
Ah, to dziecko! (śmiech) Ostatnio fotografowałem Marka Chmielewczyka – bohatera głośnego ostatnimi czasy dokumentu „Tylko nie mów nikomu”. Fotografowałem dla Gazety Wyborczej.
W której z tych dziedzin czujesz się najlepiej?
Fotoreportaż to jest mój ulubiony temat. Z drugiej strony to takie dziecko, które przyjemnie się wychowuje, natomiast efekty z tego są wiadomo jakie. Uwielbiam sobie gdzieś pójść i zatracić się, poobcować z ludźmi czy nawet bez nich.
Praca reportera w Polsce jest ciężka?
Praca fotoreportera jest przewalone kompletnie! Nie znam fotoreportera, który zajmowałby się tylko reportażem i nie robiłby rzeczy komercyjnych.
Tak jest na całym świecie.
Wracając do Twoich początków. W liceum zapisałeś się do kółka fotograficznego, ale poszedłeś w stronę grafiki komputerowej. Jak to się stało, że jednak wróciłeś do aparatu?
(śmiech) Gdzie Ty to znalazłeś!? To trochę dzieło przypadku i nie przypadku. Zacząłem się bawić w fotografię w ogólniaku – to było fajne i już wtedy zacząłem robić reportaże. Potem gdzieś to jakoś umarło… Nie wiem dlaczego.
Po studiach zająłem się grafiką i animacjami we Flashu i gdzieś tam moja wrażliwość estetyczna i fotograficzna była ciągle ze mną. Kompletnie przypadkiem spotkałem Dominika Sadowskiego – fotoreportera Gazety Wyborczej – oni mnie zatrudnili na początku, jako fotoedytora. To, co mnie zawsze jarało to wziąć aparat i wyjść na miasto.
Bycie fotoedytorem jest z jednej strony bardzo fajne, a z drugiej frustrujące. Wybierasz sobie czyjeś zdjęcia – podziwiasz tych, którzy je robią i chcesz tak jak oni! W pewnym momencie mój kolega z gazety – Romek Jocher, odszedł z gazety. To był mój mistrz – on mnie uczył prawdziwej fotografii. Powiedział, że odchodzi i że zwalnia się miejsce i żeby o nie walczył. Poczułem, że chcę być fotoreporterem, więc dali mi to szansę i byłem nim przez 10 lat.
Już na wstępie wspomniałem o tym, że fotografowałeś kilka znanych osobistości. Te portrety to projekt „Twarze gdańskiej kultury” wydanych w postaci albumu. Czy możesz coś powiedzieć jak powstawały zdjęcia i czy ze znanymi pracuje się łatwiej czy trudniej?
Z propozycją współpracy przyszła do mnie Renata Dąbrowska. Mieliśmy dość krótki deadline… To była praca bardzo trudna. Jak chcesz kogoś dobrze sportretować, to 70% to gadanie z tą osobą, 20% to noszenie sprzętu, a 10% to to, co się dzieje przed obiektywem. Tutaj tego czasu na portret było bardzo mało, a z drugiej strony ja do tego przywykłem w Gazecie Wyborczej, bo to był standard.
To była cholernie przyjemna praca. Chyba tylko Kolak, osoba o bardzo dużej charyzmie, mnie zaczęła reżyserować po tym, jak ja w swoim zadufaniu myślałem, że będę reżyserował ją (śmiech).
Oczywiście poddawała się moim sugestiom, ale to ona zrobiła to zdjęcie.
Leszek Możdzer jest super facetem, z dużą klasą i atencją do osoby, która go fotografuje.
Bardzo mocno ci ludzie pomagają. Im wyższy poziom „gwiazdy”, tym ona ma chyba do siebie większy dystans. Wojtek Smażowski w pewnym momencie zabrał mi lampę i zaczął się z nią wygłupiać. Bardzo miło wspominam.
To jest proces, który albo zatrybi albo nie.
Pogadajmy trochę o reportażach. Czy te tematy, których się podejmujesz – czy one znajdują Cię same czy szukasz?
Mam duży problem ze znajdywaniem tematów. Jak one wpadają na mnie, to się bardzo cieszę. Lubię obserwować rzeczywistość i na nią wpływać, więc gdy do mnie podchodzi jest bardzo przyjemnie. Tak samo mam z portretem – lubię, gdy bohater mnie trochę do siebie pociągnie.
Różne tematy różnie przychodziły – Kossowo przyszło samo. Np. seria „Kabaret”, która robiłem w klubie nocnym, to Roman Jochym mi podrzucił temat i powiedział, żebym się tym zajął.
Oglądałem tą serię, wyobrażałem sobie tam Ciebie z tym aparatem i za cholerę nie mogę! Klub nocny to chyba kiepskie miejsce dla kogoś z aparatem… Jestem ciekaw kulis powstawania tego reportażu, jak się tam odnalazłeś? Brzydko mówiąc: nie zarobiłeś tam w gębę od nikogo?
(śmiech) Nie, ale byłaby taka szansa! To specyficzny klub nocny, trochę oldschoolowy. Poznałem się z właścicielem, który miał tylko warunek, żebym nie fotografował gości. Wszyscy mają świadomość, że to tylko taniec. Dla dziewczyn też, ja się z nimi zakumplowałem.
Kręci się tam trochę fotografów, ale robi to w inny sposób. Skupiali się bardziej na walorach dziewczyn, a ja chciałem do tego podejść bardziej socjologicznie. Oczywiście towarzyszyła mi za każdym razem spora trema.
Ile wizyt potrzebowałeś, by wykonać cały cykl?
Nie pamiętam ile, ale trwało to ok. miesiąca, może dwóch.
Jeżeli masz temat na reportaż, to jak robisz rozeznanie, jak się przygotowujesz?
Zależy od tego, co to za reportaż lub zdjęcie. Najpierw staram się zorientować dokąd idę. Pierwsze pytanie jest takie: gdy idziemy robić zdjęcia, to zapytajmy się siebie po co to robimy. Nie umiałem długo na nie odpowiedzieć. Ale już wiem, że z ciekawości. Wiem zatem co chcę robić.
Np. w przypadku Kabaretu, dużo rozmawiałem z bohaterkami. Trochę zdjęć robiłem, ale my w większości poznawaliśmy się nawzajem. Zawsze mnie interesują postacie, które fotografuję. Oni to czują i im też chyba łatwiej jest się otworzyć.
Ale np. w Kossowie najpierw ważny był kontekst historyczny. Zrozumieć dokąd i po co jedziemy. W reportażach za każdym razem wchodzisz w inne relacje: albo kontakt z młodzieżą np. w klubie nocnym, albo jest to strefa serbska, gdzie jest napięcie i musisz trochę wiedzieć, co jest grane. Np. to, że zagadanie do nich po angielsku może nie być dobrze widziane. Jeżeli umiesz parę słów po rosyjsku, to to Ci otworzy więcej drzwi. Takie rzeczy warto poznać. Sam miałbym przez to kłopoty.
Jechaliśmy z ekipą, płonęła granica. Samochód zepsuł nam się po drodze, więc machamy do prywatnego samochodu. Zatrzymał się, a ja wypaliłem do tych ludzi po angielsku: jesteśmy po Serbskiej stronie gdzie są same wlepki z Putinem, zaś po stronie albańskiej – Busha. Serbowie wkurzeni na Albańczyków za ogłoszenie niepodległości, więc słabo.
Pokazali mi więc środkowy palec i pojechali. Baliśmy się, że po nas wrócą bo nadchodziła noc. W końcu ściągneliśmy polskich policjantów, którzy nas stamtąd ściągnęli.
No proszę, jak kilka słów po angielsku może skomplikować życie… Czyli dobre rozeznanie to podstawa. Jestem ciekaw jeszcze jednego Twojego reportażu. Chodzi mi o zdjęcia z kulis konkursu kulturystów. Nawiązywałeś tam jakieś relacje, czy może bardziej obserwowałeś. I skąd ten pomysł na temat?
Pomysł narodził się w Empiku. Trafiłem na jakieś czasopismo dla kulturystów – i pomyślałem sobie: ale jak to? Jaki trzeba mieć pomysł na życie, żeby zrobić z siebie takiego giganta? Jeździłem po różnych miejscach. Chciałem to zrozumieć… Ale nie udało mi się. Poznałem takiego fajnego chłopaka na wózku inwalidzkim, który trenował kulturystykę.
Wbiło mi się w głowię bardzo w Płocku na mistrzostwach, taki dialog pomiędzy synem, a matką. Ze łzami w oczach krzyczał do matki, że on tu sobie zdrowie zrujnował, a oni mu nie dali żadnej nagrody.
Postanowiłem zrobić z tego prostą obserwację, takie moje podglądanie. Poruszałem się tam głównie na backstagu. To było o tyle wdzięczne, że oni chcą się pokazać.
Jednak do reportażu trzeba podejść psychologicznie… Czy wg Ciebie fotoreporter powinien posiadać jakieś cechy i czy można się tego nauczyć?
Tą cechą jest na pewno ta chęć robienia tego. Jedni się rodzą będąc fotografami statecznymi. Znam dobrze fotografa, który był u nas na stażu i od samego początku widziałem, że ma świetne oko ale nie nadaje się do tego, żeby być fotoreporterem. I jest obecnie absolutnie rewelacyjnym fotografem wnętrz.
Widzę też takie rzeczy, gdy uczę w szkole fotografii, że nie każdy się do tego nadaje. Warto sobie powiedzieć: ok, to nie jest moja bajka.
Trzeba chcieć poznać drugiego człowieka – to jest podstawa. Na pewno da się tego nauczyć.
Jak jeszcze byłem fotoedytorem, to chodziłem z kolegami reporterami na piwo. I nie mogłem uwierzyć ile oni rzeczy zauważają dookoła. Nauczyłem się tego dopiero, gdy zaczynałem wychodzić na ulicę i fotografowałem.
Nawet laureat Grand Press Photo musi ćwiczyć…
Tak! Trzeba ćwiczyć i to cały czas.
Skoro wspomniałem o tym, że jesteś laureatem Grand Press Photo 2009, to jakie jest Twoje podejście do nagród? Czy to coś zmienia?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie lubię (śmiech). To bardzo miłe, że ktoś docenia Twoją pracę. Prawda też jest taka, że to jest jakaś ocena kilku osób. To, że się spodobało akurat to zdjęcie czy cykl, to wcale nie oznacza, że to jest coś najlepszego na świecie. Wystarczy popatrzeć po konkursach, gdzie ktoś dostaje World Press Photo, a kompletnie nie istnieje na Picture of The Year. A nie sądzę, żeby ktoś nie wysłał tego samego zdjęcia na oba konkursy. Kiedyś dostałem Grand Prix w Gdańsk Press Photo, a kompletnie nie zostałem zauważony w innym konkursie.
Marzysz o zrobieniu reportażu o zwykłym, szarym człowieku. Robisz coś już w tym kierunku?
Nie, wiesz co, ja powiedziałem to już jakiś czas temu. Tak naprawdę przez ten czas trochę zrozumiałem, jak miałbym pokazać tego szarego człowieka. Chciałbym wejść w taką dość intymną relację z bohaterem. To jest bardzo trudne. Zawsze podziwiam reportaże i zdjęcia fotografów, którzy to potrafią. Łatwiej jest w momencie, gdy jest jakiś dramat drugiego tej osoby – choroba albo starość. A ja chciałbym tego uniknąć.
Odpocznijmy od zdjęć reporterskich. Właśnie, czy fotografia architektury, którą też się zajmujesz – czy to rodzaj odpoczynku od zdjęć, które wykonujesz na co dzień?
Tak! To się zaczęło trochę od komercji. W większości są to zdjęcia komercyjne. Miałem jakiś czas temu intensywny moment w życiu prywatnym i naprawdę odpoczywałem w momencie fotografowania architektury.
Trafiłeś idealnie w to, że jest to dla mnie odpoczynek od ludzi.
Tak na koniec: masz jakąś poradę dla fotografujących?
Tak, warto odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego robię zdjęcia. Ja sobie odpowiadałem na to pytanie długo. Wtedy jest dużo prościej odpowiedzieć sobie na drugie pytanie, czyli co chcę zrobić. I to dotyczy każdego rodzaju fotografii. Nawet w krajobrazie, bo jeśli taki fotograf zrozumie, że np. robi to bo lubi podróżować, to z innego etapu będzie czerpał przyjemność w tej swojej pracy.
Druga rzecz: nie kasujmy swoich zdjęć. Czasami nie wiemy na początku jaki jest nasz styl, potem cofając się do nich, możemy wybrać rzeczy, które do tej pory odrzucaliśmy. Ja tak miałem z tą Stocznią Gdynia, gdzie boksowałem się z tematem przez 10 lat. Po 10 latach usiadłem do niego i okazało się, że nie zrobiłem zdjęć o Stoczni Gdynia, tylko o smutku. O tym, że ta Stocznia się kończy, że Ci ludzie mają duży żal do władzy i do życia.
Poukładałem go w ten sposób i WOW, to jest coś co mi się podoba i o to mi chodziło, tylko nie widziałem tego wcześniej.
Rafał, czy masz jakieś marzenie fotograficzne?
Możesz mi życzyć inspiracji, bo mam problem z wyszukiwaniem tematów. Albo, żebym bardziej otworzył głowę na otaczającą rzeczywistość.
To jest rzecz do zrobienia! Dzięki za rozmowę i za czas!
Dziękuję serdecznie.