Karolina Jonderko – autorka autoportretów z mamą, które jak sama autorka mówi – pozwoliły jej pożegnać i pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Sfotografowała 16 pokoi zaginionych osób. Prócz trudnych tematów, sięga też do swojej serii “If I lay here”, którą ma zamiar kontynuować do końca życia.
Karolina Jonderko w podcaście m.in. o:
Jak fotografowała pokoje zaginionych osób | Serii o “winylowych dzieciach” | O tym, że jest powolnym fotografem | O leżeniu ze Snow Patrol
www: karolinajonderko.com
insta: @karolinajonderko
Wpadnij na grupę na Facebooku: Fotograficznie Rzecz Biorąc
Pamiętaj, że podcastu możesz też słuchać na swoim smartfonie. Wrzuć w Google Play hasło podcast i wybierz najwygodniejszą aplikację dla Ciebie.
Możesz słuchać też na Youtube | iTunes | Spotify |
Odwiedź mnie na Instagramie: @szymon_mowi_pstryk
Dobry wieczór Karolino!
Karolina Jonderko: Dobry wieczór!
Trochę brzydko zacząłem, mówiąc „kobieta, która sobie leży”. To jest dość luźny projekt, inspirowany zespołem Snow Patrol…
Tak, ich kawałkiem „Chasing cars”. To już mija 10 lat, odkąd „leżę”.
Widziałem, że udało Ci się zrobić fotę właśnie z tym zespołem? Czytałem wywiad, w którym mówiłaś, że masz taki plan, żeby trzymali Cię na rękach.
Na rękach się nie udało, bo byłam za bardzo zestresowana, ale na skrzyni już tak.
Gdy wybierałaś się na koncert, to już z zamierzeniem pójścia na backstage?
Napisałam maila do producenta ich płyt, powiedziałam o moim projekcie i zapytałam czy mogę się z nimi spotkać. Okazało się, że wszyscy członkowie zespołu znają mój projekt. Producentka napisała mi w mailu, że „koniecznie musisz się z nimi położyć”. To było bardzo ciekawe spotkanie.
Słyszałem, że chcesz kontynuować ten projekt do końca życia?
Tak, taki mam plan. Ja ogólnie dużo jeżdżę, ale nie wszędzie się kładę, muszę poczuć, że to jest to miejsce.
Czy na 10-lecie projektu szykujesz coś specjalnego?
Nie jestem pewna. Gdzie mnie rzuci tam się położę, albo i nie. Nie jadę nigdy z planem, ani nie szukam miejsc w internecie z wyprzedzeniem.
Czy można powiedzieć, że ten projekt jest pewnego rodzaju wypoczynkiem od trudniejszych tematów?
Tak, zdecydowanie. Ogólnie podróże są dla mnie takim wypoczynkiem, resetuję się podczas nich. Jak się kładziesz, wszystko staje w miejscu. To jest dla mnie moment wegetacji, czuję wtedy spokój.
A jak długo leżysz?
To zależy od tego czy jestem sama czy z kimś. Jak jestem z kimś, to jest prościej i szybciej.
Skończyło się to kiedyś klapą?
Mam parę zdjęć, które nie weszły do projektu. Mam je dla siebie, ale nie puszczam ich dalej.
Wróćmy na chwilę do początku Twojej fotografii. Jak to się stało, że najbardziej zainteresowałaś się tematem człowieka?
To była dosyć zawiła historia. Ja zaczęłam fotografować w wieku 18 lat, kiedy tata dał mi swojego Zenita. Moim pierwszym „modelem” był mój pies, husky, która była moją muzą i na niej uczyłam
się fotografii. Kiedy weszły pierwsze cyfrówki, poszłam na studium fotograficzne i wtedy nauczyłam się podstaw fotografii, wcześniej robiłam wszystko na czuja.
Po śmierci mojej mamy w 2008 roku, zaczęłam wszystko inaczej widzieć, fotografia stała się dla mnie formą autoterapii. Byłam introwertyczką i zawsze miałam problem z mówieniem o emocjach.
Poprzez fotografię zaczęłam mówić o swoim stanie, który był słaby. Jeszcze przed śmiercią mamy poszłam do Warszawskiej Szkoły Filmowej. Miałam już techniczną wiedzę, ale chciałam się nauczyć myśleć fotograficznie. Portfolio, które zrobiłam pół roku po śmierci mojej mamy składało się głównie z czarno-białych cyklów. Z tym portfolio poszłam na filmówkę i tam zmieniło się całe moje życie. Poznałam tam wspaniałych ludzi, takich samych wariatów jak ja, czułam, że znalazłam dom. Bardzo mnie wspierali, do dzisiaj mamy kontakt ze sobą.
Po śmierci mojej mamy w 2008 roku, zaczęłam wszystko inaczej widzieć, fotografia stała się dla mnie formą autoterapii
Można powiedzieć, że od razu zajęłaś się poważniejszą fotografią?
Wiadomo, na początku był pies, kwiaty, zachody słońca. Myślę, że nie byłabym fotografem, gdyby nie śmierć mojej mamy. Miałam być nauczycielką angielskiego, ale bardzo szybko odkryłam, że to nie jest moje powołanie. Nie robiłabym tego co teraz i nie poruszałabym takich tematów, gdyby nie tragedie, które mnie spotkały.
„Self-portrait with my mother” to niełatwy i bardzo osobisty projekt. Czy pamiętasz moment, w którym poczułaś, że chcesz przedstawiać historie innych ludzi?
Cały projekt „autoportret z matką” powstał dla mnie, nie chciałam go pokazywać. Trochę się bałam, że ludzie mnie nie zrozumieją i uznają za wariatkę. Pokazałam gotowe zdjęcia mojemu przyjacielowi, który powiedział, że koniecznie muszę pokazać zdjęcia i opowiedzieć historię mojemu profesorowi. Z kolei on, jak to zobaczył, powiedział, że koniecznie muszę zrobić z tego pracę licencjacką. Podczas pisania tej pracy odkryłam innych artystów, którzy sztukę traktują jako autoterapię.
Podczas miesiąca fotografii w Krakowie była wystawa, na której pojawiła się redaktorka „Wysokich obcasów”. Parę tygodni później była u mnie dziennikarka, a parę miesięcy później wyszły „Wysokie obcasy” z moją twarzą na okładce i z całą historią. Byłam przerażona, przygotowałam się na hejt, a było wręcz przeciwnie. Nagle zostałam zasypana ogromną ilością maili od osób, którym pomógł ten projekt. Wtedy odkryłam, że chcę tworzyć materiały o innych ludziach.
Mówiłaś, że ten projekt powstał dlatego, że nie zdążyłaś się pożegnać z mamą. Gdy go skończyłaś, poczułaś, że się pożegnałaś?
Poczułam ogromną ulgę. Zrobiłam ten projekt cztery lata po jej śmierci i dał mi bardzo dużo, też pod takim względem, że inne osoby się do mnie zwróciły po zobaczeniu tego cyklu. Nawet do dzisiaj dostaję maile. Wydałam książkę w zeszłym roku, a ubrania mamy przeszyłam na pokrowce do książek. To jest edycja dla przyjaciół i rodziny, którzy mnie wspierali przez te wszystkie lata. Oprócz tego wydałam normalną edycję, którą sprzedaję, a cały dochód przeznaczam na cel charytatywny. Tą książką chcę domknąć etap pożegnania z mamą.
Czy możesz powiedzieć jak na ten projekt zareagowała Twoja najbliższa rodzina?
Mój tata się popłakał. Moja siostra też, ale równocześnie pomogła mi przy nim. Dokładnie pamiętała sytuacje, w których mama nosiła te ubrania. Mi te wspomnienia zjadł rak, pamiętałam mamę już chorą. Zaczęłyśmy budować wspomnienia zdrowej mamy, podpisy pod sukienkami stworzyła moja siostra.
Przejdźmy zatem płynnie do kolejnego tematu, czyli cyklu „Lost”, gdzie fotografujesz pokoje zaginionych osób. Na ten pomysł wpadłaś podobno siedząc na dworcu i czytając ogłoszenia o zaginionych osobach?
Ten pomysł miał kilka faz. Najpierw mnie oświeciło, jak czytałam książkę w pociągu – „Nostalgia anioła”. Narratorką tej książki jest dziewczyna, która została zamordowana, ale jej najbliżsi myślą, że zaginęła. Ona opowiada co się dzieje na ziemi, po jej zaginięciu. Jest taki moment, w którym jej młodszy brat wchodzi do pokoju i zaczyna skakać po jej łóżku, a przechodzący obok ojciec wyrzuca go, mówiąc, że ma niczego nie dotykać, bo ona może w każdej chwili wrócić. To mną drgnęło i zaczęłam się zastanawiać czy rodziny zaginionych również zostawiają te miejsca nienaruszone. Gdy wyszłam z pociągu, ujrzałam te ogłoszenia, to była kolejna cegiełka. Ostatnią rzeczą była fundacja Itaka, która napisała do mnie maila w związku z wystawą o depresji. Stwierdziłam, że muszę to zrobić.
W całym projekcie “LOST” najważniejsze były rozmowy z ludźmi.
Strasznie ciekawi mnie to, jak docierałaś do rodzin osób zaginionych i jak ich przekonywałaś do tego, żeby móc zrobić te zdjęcia?
Całej fundacji Itaka bardzo spodobał się mój pomysł, bo jeszcze nikt tak nie podchodził do problemu zaginięć. Oni mieli sztab wolontariuszy, którzy dzwonili po wybranych rodzinach, przedstawiali sytuację i pytali o zgodę. Dostawałam namiary do osób, które się zgodziły.
Jak wyglądał sam proces fotografowania?
Fotografowałam średnim formatem, Mamiya RZ67, wielką krową z ciężkim statywem, ale zrobiłam to celowo. Ja myślę cyfrówką inaczej niż analogiem. Aparat cyfrowy jest dla mnie szybki, trochę zwalnia z myślenia, a średni format pozwalał na powolne przygotowanie. To wszystko trwało, zanim rozstawiłam statyw, dokładnie wybrałam kadr. Pomagałam sobie czasami cyfrówką w pomiarze światła. Szeroki kąt i naturalne światło.
Traktowałaś to jako szybką pracę, czy starałaś się poznać historię człowieka, który zaginął?
W tym całym projekcie najważniejsze były rozmowy z ludźmi. Fotografowanie zajmowało mi najmniej czasu, a najwięcej rozmowy. To był też najtrudniejszy moment tego projektu. Byłam wtedy pod opieką psychologa, bo te rozmowy były bardzo emocjonalne, byłam też wtedy dodatkowo podczas swojej terapii. Miałam ogromne poczucie misji. Zawsze bardzo szczerze opowiadałam o celu tego projektu, który jest też prewencyjny i może zadziałać na tych, którzy uciekli albo myślą o ucieczce.
Zadziałało to też w inny sposób, niektóre rodziny w końcu zaadaptowały ten pokój, zrozumiały, że mogą coś zmienić. Nie raz wychodziłam z kawą, albo czekoladkami, bo byli wdzięczni, że ktoś przyszedł i z nimi porozmawiał. Każda rodzina mówiła mi, że wolą usłyszeć najgorszą prawdę, niż żyć w wiecznym oczekiwaniu.
Czy masz informacje, że ktoś się odnalazł?
Tylko jedna para, w której mąż się odnalazł, cały i zdrowy. Niestety znalazły się też dwa ciała. Z szesnastu pokoi, trzy osoby są odnalezione. Jedną sprawą zajęło się Archiwum X, gdzie podejrzewają, że ksiądz zamordował Roberta Wójtowicza.
To jest już zakończony projekt, czy jeszcze coś działasz?
Myślałam o tym, żeby go rozszerzyć na inne kraje. Zwrócono mi uwagę, że jest to trochę projekt socjologiczny. Podczas wystawy w Szwecji, wszyscy byli zachwyceni kolorami tych pokoi i architekturą. To było dla mnie coś odkrywczego, bo dla mnie to były po prostu polskie przestrzenie i w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Myślałam, żeby zrobić kolaborację z fotografami z całego świata.
Zainteresował mnie też Twój projekt „Reborn”, czyli seria o winylowych dzieciach. W jaki sposób nawiązywałaś relacje z tymi kobietami? Czy to było trudne? Skąd taki pomysł?
Pomysł wziął się od filmu dokumentalnego „My fake baby”. Tam właśnie były kobiety, które zajmowały się lalkami. Zaintrygował mnie ten przedmiot i sposób, w jaki on tym kobietom pomaga.
W 2015 roku ruszył konkurs, w którym wystartowałam z pomysłem na ten projekt. No i się dostałam. Okazało się, że bardzo trudno jest dotrzeć do tych kobiet. Siedziałam na grupach na facebooku, gdzie się dzielą informacjami i zdjęciami. W momencie jak tylko wyszłam z propozycją współpracy, byłam wywalana. Bardzo szybko zorientowałam się dlaczego, bo głównie media robią z nich wariatki – szybka, tania medialna sensacja. Nikogo nie interesuje skąd się to bierze i dlaczego. Pomyślałam, że pojadę na targi tych lalek do Anglii. I tam poznałam Lisę, która je produkuje i sama poroniła 22 razy i sama fotografuje te kobiety. Opowiedziałam jej o tym, dlaczego mnie to fascynuje, że nie szukam sensacji. Ona dała mi zielone światło, pozwoliła mi fotografować na targach, tam powstało parę zdjęć. W Polsce poznałam Basię Smolińską, która najpierw kolekcjonowała, a teraz robi lalki. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Od 5 lat jeżdżę na targi kolekcjonerskie, gdzie im towarzyszę i poznaję coraz więcej kobiet.
Czy łatwo zdobyć zaufanie takich osób?
Te kobiety są bardzo zamknięte na media i wcale mnie to nie dziwi. Przez pierwsze pół roku chodziłam z aparatem, ale nie robiłam zdjęć, do momentu kiedy wiedziałam, że dostałam przyzwolenie. Zawsze proszę o historię, nie chcę ich tworzyć. Nie fotografuję osób, które traktują te lalki jak prawdziwe dzieci, miałabym z tym moralny problem, że wykorzystuję czyjąś tragedię. Mam do czynienia z bohaterkami, które posiadają lalki z różnych powodów – poronień, braku możliwości posiadania dziecka, tęsknoty za niemowlakiem, bycia potrzebną.
Nie zauważyłem mężczyzn w tym projekcie. Czy możesz coś powiedzieć o tym, jak mężczyźni do tego podchodzą?
Na targach lalek spotkałam jednego mężczyznę, który je posiadał. Przez chwilę pomyślałam, żeby w tym projekcie pojawił się mężczyzna, ale równie szybko do mnie dotarło, że fotografia ma swoje ograniczenia i porzuciłam ten pomysł, bo pewnie ten Pan byłby zakwalifikowany jako pedofil. Rozmawiałam z tym Panem, okazało się, że żona od niego odeszła, a on bardzo chciał mieć dzieci. Aplikuje, aby zaadoptować dziecko, ale samotnemu mężczyźnie jest bardzo ciężko. Gdybym robiła film, to pewnie bym go uwzględniła, ale nie w przypadku fotografii. Większość moich bohaterek ma mężów. Oni wiedzą, że to im sprawia przyjemność. Jedna z kobiet cierpiała na głęboką depresję, a w momencie, w którym dostała lalkę, znowu odżyła, czuła potrzebę wstania rano z łóżka.
Czy następuje jakiś moment, w którym te kobiety odkładają to dziecko z upływem czasu?
Znam jedną bohaterkę, która po 7 latach zaszła w ciążę i lalka wylądowała w szafie. Spełniła swoją funkcję i nie jest już potrzebna. Niektórzy wymieniają te lalki co jakiś czas na inne modele.
Czy możesz przybliżyć ile trwa przygotowanie się do projektu?
Każdy jest inny. Projekt „Lost” był długi, bo zawsze czytałam o tych sprawach i dużo rozmawiałam z psychologami i z samymi rodzinami. Przygotowywałam się do tego prawie rok, bo też szukałam funduszy. Do „Reborn” też prawie rok samego researchu i samych rozmów. Mam jeszcze projekt „Little Poland” o polskich weteranach wojennych i też spędziłam na nim rok. Jestem bardzo wolnym fotografem.
Czy Twoim źródłem informacji o ludziach jest zawsze internet, czy sięgasz głębiej?
Internet jest największym źródłem informacji, ale też rozmowy. Na przykład o „Małej Polsce” dowiedziałam się od kolegi mojej siostry w Wielkiej Brytanii, gdzie znajduje się jedyny dom spokojnej starości dla polskich weteranów.
Czy na horyzoncie szykuje się jakiś nowy projekt? Możesz coś zdradzić?
Szykuje się pewien osobisty projekt, którego na razie nie zdradzam. Teraz moim projektem była też moja wyprawa do Mongolii z przyjaciółką Fiatem Pandą. Stworzyłyśmy pierwszą polską drużynę, która wystartowała w rajdzie charytatywnym w Mongolii. Pomysł na to też wpadł sam, kiedy mój kolega opowiadał o tym: trzeba jechać złomem, im gorszy samochód tym lepszy, a ja akurat miałam mojego ukochanego zielonego klocka, który akurat miał iść na złom. Pomyślałam, że to będzie ostatnia, epicka jego podróż. Pojechałyśmy, ale niestety nie zielonym klockiem. To był też duży projekt logistyczny. Jechałyśmy przez 16 krajów Fiatem Pandą!
Czy masz jakąś poradę dla fotografujących?
Zależy co fotografują. Jeżeli w moim świecie, to na pewno cierpliwość i łagodna dociekliwość, stawianie się w skórze swojego bohatera.
A rada dla początkujących, niekoniecznie z Twojego świata fotografii?
Ja bym fotografowała wszystko, tak jak zresztą zaczęłam. Jak robię warsztaty, to często lubię przeglądać portfolio, bo lubię ten początek, jak wszystko Cię fascynuje. Cały czas poszukiwać, bo potem się to zatraca i zawęża się punkt widzenia. Nieustannie się zachwycać.
Ostatnie pytanie, czy masz jakieś marzenie fotograficzne?
Ja chyba nie wyznaczam sobie takich marzeń. Oprócz Snow Patrol i położenia się obok nich.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję bardzo!