Daniel Frymark – reportażysta, która lubi pracować na własnym podwórku. W jego zaskakującym portfolio znajdziemy reportaże z… dożynek, wakacji z OSP, a także o maratończyku, który przebiegł ich 366 w ciągu roku. Pozytywny, ciepły i skromny, mający na koncie wiele, wiele nagród i publikacji. Marzy o rocznej podróży samochodem na wschód – oczywiście z aparatem.
fot. Bartosz Ostrowski
Daniel Frymark mówi m.in. o:
Fotografowaniu na własnym podwórku | Co myśli o postępie technologicznym | Dlaczego można mieć najlepszy aparat i nie zrobić dobrego zdjęcia
www: danielfrymark.com
Wpadnij na grupę na Facebooku: Fotograficznie Rzecz Biorąc
Pamiętaj, że podcastu możesz też słuchać na swoim smartfonie. Wrzuć w Google Play hasło podcast i wybierz najwygodniejszą aplikację dla Ciebie.
Możesz słuchać też na Youtube | iTunes | Spotify |
Odwiedź mnie na Instagramie: @szymon_mowi_pstryk
Cześć Daniel!
Daniel Frymark: Cześć!
Podtrzymujesz nadal swoją tezę, że najlepsze zdjęcia robi się na własnym podwórku, gdzie zna się każdy kąt?
Podtrzymuję! Z moją fotografią jest tak, że fotografowanie na własnym podwórku pozwala mi na prowadzenie moich projektów dłużej. Z doświadczenia wiem, że fajnie jest wyjechać w ciekawe miejsce, ale bardzo szybko zderzysz się ze ścianą językową, czasową i nie jesteś w stanie zrealizować tego, co sobie wymyśliłeś.
Fotografując na miejscu jesteś w stanie w każdej chwili wyskoczyć na zdjęcia np. na 5-10 minut i zrobić to, które będzie potrzebne do opowiedzenia dalszej historii w materiale.
Jesteś z Chojnic, niedużego miasteczka. Czy taka mała społeczność jest otwarta na pracę fotografa?
To zależy od tematu i podejścia, jakie masz do ludzi. Wychodzę z założenia, że gdyby nie to, że decyduję się na opowiedzenie czyjejś historii, to pewnie nikt inny by tego nie zrobił. Wydaje mi się, że to jest siła i wartość tego, co udaje mi się robić. Z drugiej strony wszyscy myślą, że fotoreporter to osoba, która musi być w większych miastach, jak np. Warszawie i być w centrum wydarzeń. Tam jest pełno fotografów, a mnie wydaje się, że życie w Polsce toczy się w powiatach. Za rogiem są ciekawe historię, których duże media nie chcą opowiadać.
Powiedz co lub kogo ostatnio fotografowałeś?
Ostatnio fotografowałem potrawy do karty dań. Pracuję od dłuższego czasu o Ochotniczych Strażach Pożarnych. Troszeczkę zahaczam o temat tygrysów, które utknęły na granicy, a następnie trafiły do Poznania i Czuchowa.
W Twoim portfolio ciekawostką jest to, jak mieszasz tematy. Dożynki wiejskie, OSP, polowanie na dziki, Serbia… Skąd te tematy do Ciebie przychodzą?
Od lat jestem związany z lokalnymi mediami i to co jest na mojej stronie, tak wygląda życie w redakcji. Nigdy nie wiesz, gdzie pojedziesz na zdjęcia. Moja strona to przekrój tego, jak wygląda życie fotoreportera.
Te tematy to zlecenia czy autorskie projekty?
To jest różnie. Czasem miałem zlecenia z redakcji na jedno, dwa zdjęcia, a przy okazji zostawałem na dłużej dla siebie. Próbowałem też często zainteresować redakcję tematem, który mnie zaciekawił.
Skąd u Ciebie fascynacja taką prostą tematyką?
Ja po prostu dokumentuję to, co się dzieje dookoła. To chyba wynika z tego – staram się dobrze pokazać historie, które dzieją się blisko. Podejmuje się też trudniejszych tematów, jak np. nawałnicę, która przeszła niedaleko Chojnic.
Wiem, że trudno będzie odpowiedzieć na to pytanie, ale jak długo tworzysz dany projekt i jak wygląda przygotowanie się do niego. Może zrób to na bazie jakiegoś przykładu…
To bardzo różnie. Dwa lata temu fotografowałem tradycję regionalną na Kaszubach, która nazywa się Gwiazdka. Polega ona na tym, że młodzi kawalerowie kolędują w Wigilię Bożego Narodzenia od domu do domu. W zamian za to dostają drobny grosz lub kieliszka. To się działo praktycznie w jeden dzień, ale tydzień trwały przygotowania.
Znalazłem temat, zrobiłem research, dotarłem do ludzi, sfotografowałem przygotowania i dzień tego wydarzenia. I na tym się skończyło.
W przypadku dłuższych projektów, jak np. gdy Ryszarda Kołaczyńskiego, rolnika, który codziennie biegał maratony (dziennie pokonywał 42 km przez 366 dni w roku). Do niego pojechałem przed tym, jak zaczął biegać maratony, zgodził się na zdjęcia. Przyjeżdżałem do niego z rowerem, bo trudno biegać za nim te 40 km (śmiech).
Zacząłem się interesować innymi rzeczami, bo on ciągle biegał, więc fotograficznie to było to samo. Dużo się wokół niego działo. Przy dłuższych projektach staram się trzymać rękę na pulsie i badać co się dzieje ciekawego. Z Panem Ryszardem pracowałem więc ponad rok.
Rysiu biegał bez żadnego zaplecza – nie miał trenera, fizjoterapeuty ani dietetyka. Pomagała mu sąsiadka, która wiedziała jak masować zmęczone nogi.
Ile zdjęć powstało i jak wygląda selekcja z takiego materiału?
Selekcja to dla mnie trudna rzecz… Zdjęć powstało dużo. Z selekcją jest tak, że pomagają mi koledzy z Testigo Documentary. Gdy mamy większy materiał to się nawzajem wspieramy i siadamy przed projektorem, dobrą kawą i poświęcamy na to kilka dni.
Pokazuję też moje zdjęcia w trakcie robienia projektu i zbieram cenne uwagi. To tez potem pomaga w finalnej edycji całości. Z reguły na początku robię swoją edycję, potem podsyłam ją kolegom, oni robią swoje i z tego powstaje wypadkowa.
Przeglądając Twoje portfolio jestem zaskoczony tym, jak wiele reportaży wykonujesz w kolorze…
Jak zaczynałem przygodę z fotografią prasową to pierwszy materiał, jaki zrobiłem to był Festiwal Blues Express i był cały w czerni i bieli. Łatwo mi się fotografowało na czarno biało, bo nie musiałem się martwić o kolor. Szybko się okazało, że materiały czarno białe gorzej się publikuje. Jest mniejsze zainteresowanie, więc się przełamałem.
To powiedz może kilka słów o postprodukcji…
Staram się mocno nie ingerować. To raczej muśnięcie obróbką. Czasem ratuje np. źle naświetlone zdjęcia, ale też nie przekraczam granic.
Masz na koncie sporo nagród, podobnie jak i publikacji. Jakie to ma dla Ciebie znaczenie?
Dla mnie nagrody są o tyle ważne, że pokazują mi, że idę w dobrym kierunku. Wiem, że dobrze się rozwijam. Staram się też wysyłać zdjęcia na konkursy, gdzie w jury zasiadają profesjonaliści. Nie są to konkursy, kto zbierze więcej lajków albo kto wyślę więcej smsów. Staram się poddać moje zdjęcia ocenie fachowców. Jest to dla mnie dobry drogowskaz.
Niedawno fotografowałeś nawałnicę, czyli jednak temat mniej wesoły niż reszta Twoich reportaży. Jak fotografować ludzi, którym dzieje się krzywda, by nie zrobić im jeszcze większej?
Staram się rozmawiać. Z fotografią wydarzeniową jest tak, że 90% to rozmowa, a 10% fotografowanie. Są bardzo różne sytuacje, czasem ludzie zapraszają dziennikarzy, żeby pokazać co się stało. Tak też było w Rytlu (miejsce nawałnicy), bo gdyby nie to, że media się tym zainteresowały to byłoby ciężko.
Dobrym przykładem jest gmina Sośno. Tam też przeszła nawałnica, tylko że w Rytlu zniszczyła ona głównie lasy, a w Sośnie zostało zniszczone bardzo dużo budynków. Tylko w mediach istniał Rytel, a o Sośnie nikt nie słyszał. Do tej pory mają tam duże problemy. To pokazuje też siłę mediów.
Staram się nie przekraczać granicy w fotografowaniu, jeśli ktoś tego nie chce, to tego nie robię. Od początku też chcę być w porządku i nie fotografuję z ukrycia. Od razu każdy wie, że jestem fotografem i chcę zrobić zdjęcia. Rozmowa i podejście fair to wszystko.
Miałeś już w swojej karierze moment, że postanowiłeś nie robić zdjęć, bo została przekroczona jakaś granica?
Tak, po tej nawałnicy. Przez Chojnice przeszła wtedy taka ogromna burza. Dostałem telefon z redakcji, że w mieście jest trochę zniszczeń, żebym to sfotografował bo rano będą potrzebne do informacji. Pojechałem więc szukać tych zniszczeń i dostałem telefon od kolegi, że nie ma w ogóle lasku miejskiego. Wszystko zostało połamane.
W międzyczasie dostałem wezwanie od OSP, bo sam jestem też strażakiem, że wszyscy są potrzebni. Pojechałem do remizy, a stamtąd do Suszka, gdzie był obóz harcerzy. Wylądowałem tam o 4 rano, mogłem tam zrobić zdjęcia zmarzniętych harcerzy, którzy byli przykrywani foliami, ale stwierdziłem, że jestem tam jako strażak OSP, a nie fotograf. To był ten moment.
Porozmawiajmy o kolejnej serii, a mianowicie “Twarze wieczoru wyborczego”. Są na nim politycy o niekoniecznie korzystnych minach. Jak wygląda publikacja takiego materiału i skąd ten pomysł?
Nie miałem problemów z publikacją (śmiech). To był impuls. Stwierdziłem, że pojadę zobaczyć jak wygląda wieczór wyborczy. Na miejscu było mnóstwo fotografów. Chciałem zrobić coś innego, założyłem więc 135 mm i fotografowałem polityków podczas udzielania wywiadów. Korzystałem trochę ze światła od operatorów kamer.
To był dramatyczny wieczór dla PO, bo wtedy Bronisław Komorowski przegrał. Spotkałem się z zarzutem, że specjalnie wybierałem te miny, ale faktycznie tak było. Te zdjęcia robiły się same, oni wszyscy byli przerażeni. Wiedzieli, że szykuje się coś złego.
Zrobiłeś też serię już bez udziału człowieka… “Plastik nasz powszedni”. Temat bardzo na czasie. Skąd ten pomysł?
Zdałem sobie sprawę z tego, że wszystko jest w plastiku. Nawet te, które nie muszą w nim być. Np. ogórek czy pomarańcza, banany. One mają swoją skórę, więc po co to dodatkowo pakować. Straszne.
To była szybka piłka. Wróciłem z zakupami i zrobiłem mini studio na stole i sfotografowałem te rzeczy. Wydaje mi się, że to też znak czasu. Na Bałkanach nie ma problemu, żeby kupić rybę na targu i żeby Pani zawinęła ją w gazetę.
Czy któraś z Twojej serii jest Twoją ulubioną?
Każda mi się kojarzy lepiej lub gorzej… Na pewno lubię serię z siłowni. To była historia o dwóch chłopakach, którzy chcieli ćwiczyć na siłowni, ale nie mieli kasy na karnet, więc postanowili zbudować ją na działce. Próbowałem im na początku też pomóc. Na początku trochę z nimi ćwiczyłem, ale to nie jest moja najmocniejsza strona (śmiech).
Poszedłem do nich po dłuższym czasie i zobaczyłem, że na ścianie zaczynali malować rysunek siłacza. Spytałem ich czy mogę fotografować, a oni ucieszyli się, że będą mieć profilowe na fejsa (śmiech).
Tak się zaczęła przygoda z tą serią. Fajnie to wyszło, to też pokazuje, że chłopaki chcieli coś robić. Mogli siedzieć pod blokiem i pić piwo. To była też moja pierwsza publikacja w dużym formacie – w Gazecie Wyborczej.
To był tez jeden z pierwszych materiałów, który fotografowałem dłużej.
To był Twój prywatny projekt?
Tak, sam to sobie wymyśliłem i chodziłem do chłopaków przez około rok. Z gotowymi zdjęciami pojechałem na warsztaty organizowane przy konkursie BZWBK Press Photo, którego już dzisiaj nie ma. Prowadziła je Kinga Kenig z Gazety Wyborczej. Pokazałem jej te zdjęcia, spodobały się, pomogła mi w edycji i udało się to wydrukować.
Jakieś plany na najbliższy projekt?
Pracujemy z kolegą nad filmem dokumentalnym z Serbii, bo zacząłem przygodę z filmowaniem. Państwo chce w górach całą rzekę wpakować w rurę po to, żeby spiętrzyć wodę i żeby postawić mikroelektrownię. Mieszkańcy nie chcą się zgodzić, bo zakłóci to cały rytm życia tej miejscowości. Byliśmy tam już dwa razy na zdjęciach.
Ciężko powiedzieć kiedy skończymy, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna. Możliwe, że ta elektrownia nawet nie powstanie.
Czy na co dzień oglądasz dużo fotografii? Jestem ciekaw nazwisk, które Cię inspirują…
Staram się robić codzienny przegląd Reutera i trochę polskich agencji. Osoba, która mnie bardzo mocno zainspirowała to był James Nachtwey i film o reporterze wojennym. Zanim zacząłem fotografować dla gazet to zobaczyłem jego zdjęcia… To bardzo trudne tematy, ale uderzało mnie to, jak wszystko zgadza się tam kompozycyjnie.
Widzisz się w takich trudnych tematach typu wojna…?
Nie wiem. Ciężko mi powiedzieć.
Masz jakieś marzenie fotograficzne?
Hm… Marzy mi się dłuższa podróż i dokumentowanie jej. Dłuższa czyli półroczna, roczna. Fajnie byłoby pojechać samochodem. Kiedyś pojechaliśmy ze znajomymi dwoma Mercedesami na miesiąc, przy okazji zabraliśmy pomoce naukowe dla miejscowego przedszkola w Mauretanii. Ta podróż trwała za krótko. Warto byłoby to powtórzyć.
Marzy mi się wschód. Co z tego będzie zobaczymy.
To na koniec jakaś porada fotograficzna?
Najlepiej przed tym jak się pójdzie na zdjęcia zaopatrzyć się w dobre buty. (śmiech) Dobre buty to czasem więcej niż połowa sukcesu. Ogólnie przygotować się do zdjęć, bo aparat to jedna rzecz i zdjęcia można zrobić wszystkim, a jak się nie jest przygotowanym od strony backstagu, to można w ogóle nie zrobić zdjęcia. Nawet gdy ma się najlepszy aparat.
Skoro mówimy jeszcze o aparatach to co myślisz o postępie technologicznym?
Zaczynałem od analogu, nawet do gazety fotografowałem nim dalej. Dzisiaj używam telefonu do fotografowania, jeśli potrzebuję. Traktuję te rzeczy jako narzędzia. Nie spinam się nad tym, że to telefon. Niektóre rzeczy można nim sfotografować, a niektóre nie.
Wydaje mi się, że gdyby fotoreporterzy z lat 50 – tych mieli takie telefony jak mamy teraz to byliby przeszczęśliwi i odrzuciliby swoje analogi. Capa by nie stracił swoich zdjęć z Normandii w jakiejś suszarce, bo wysłałby je z miejsca.
Daniel, życzę Ci tej wymarzonej podróży i dzięki za rozmowę!
Dzięki!
Zaprosiłem Daniela do rozmowy z polecenia Bartka Jureckiego – innego znakomitego reportażysty. Jeśli nie słuchałeś odcinka z Bartkiem, zapraszam Cię tutaj —-> KLIKNIJ.