Jeśli śledzicie mojego Instagrama, to wiecie, że ostatnio wrzuciłem na instastories zdjęcie, które wskazywało na to, że jestem troszkę ponad poziomem morza. O, takie zdjęcie.
True story, wybraliśmy się z Michałem na Mogielicę w Beskidzie Wyspowym. Niewielki to “pagórek”, chcieliśmy sfotografować ładne widoczki o wschodzie słońca, więc wyjechaliśmy o 4 rano z Wadowic, żeby przez ciemny las wspinać się wraz ze słońcem pod górę. Po tej całej barwnej przygodzie, naszła mnie myśl o napisaniu tekstu na bloga. Zatem bezlitośnie biorę się do wypunktowania największych wad fotografowania o wschodzie słońca, z którymi każdy z Was będzie musiał się zmierzyć.
Będziesz musiał wstać wcześnie. Naprawdę bardzo wcześnie. Będziesz pił kawę patrząc, jak miasto śpi, jak ulicę przetną raz za czas światła pojedynczego pojazdu. Kawa będzie smakować wybitnie dobrze, domownicy będą smacznie chrapać pod ciepłą kołdrą, tak samo jak Twoi sąsiedzi. Tylko Ty jeden przekręcisz klucz w zamku całego bloku i podreptasz przez ciemność do samochodu. Z ciężkim plecakiem, jedzeniem, zapasem baterii, statywem i kartami pamięci. Ubrany w cebulę (zależy jaka pora roku). Bez sensu.
Kiedy już Twoje auto się zagrzeje, a Ty ściągniesz w drodze szalik, czapkę i rękawiczki, dojedziesz do celu. Zaparkujesz, wyjdzie z auta i doznasz szoku. Myślałeś, że będzie cieplej, chociaż trochę, nie dość, że “na minusie”, to jeszcze wieje. Będziesz musiał ruszyć: dynamicznie i szybko, żeby krew krążyła i zagrzała całe ciało. Czołówka na głowę i przed siebie. Jest ciemno, cicho, las. Świecisz po drzewach w poszukiwaniu oznaczeń szlaku, każdy dźwięk dochodzący z lasu wywołuje u Ciebie ciarki. Każdy ślad na śniegu przypomina Ci ślad niedźwiedzia lub innego zwierza, który na pewno chce Cię pożreć w całości. Nie słyszysz cywilizacji, nie czujesz smrodu miasta, tylko zgrzyt śniegu i Twój ciężki oddech.
Ten “pagórek” wcześniej wydawał Ci się śmieszny do zdobycia. Phi, przecież 4 lata temu zdobyłeś Dolinę 5 Stawów, bez zadyszki. Jakoś po 700 m robi Ci się dziwnie ciężko, jakby jakieś ciężkie, niewidzialne skrzaty trzymały się Twoich nóg. Robisz sobie przerwy, ale wiesz, że wcale nie ma tak dużo czasu, bo słońce na Ciebie nie poczeka. Nie patrzysz przed siebie, żeby nie widzieć że za kolejnym wzniesieniem czeka Cię kolejne, chyba nawet bardziej strome. Znak informuje, że jeszcze tylko 1,5 km. Tylko byłoby po płaskim, tu jest prawie pion. W między czasie sprawdzasz zasięg, czy w razie czego, będziesz mógł zadzwonić po helikopter. Myślisz już o zakwasach na drugi dzień i o łóżku, do którego chcesz wrócić.
A potem dochodzisz na szczyt. Za horyzontem pojawiają się pierwsze promienie słońca, zaczyna się koncert barw. Twoje nogi przestają Cię boleć, oddech przestaje być ciężki. Gonisz jak szalony po zaspach, mając w nosie przemakalność swoich butów. Czekasz: na to, aż zółc z bielą zagrają partię unisono, aż promyki słońca niczym batuta dyrygent, nada rytm koronom drzew. Na górze wieje, mocno wieje, ale Ty wytwarzasz większy wiatr swoją gonitwą za kadrami, za uchwyceniem piękna, którego dawno nie widziałeś w takiej postaci. I jest tak cicho, brak śladów ludzi, nie ma nikogo ze smartfonem, piwkiem i selfiestickiem.
Wszędzie lód, śnieg z zasp zaczyna się skraplać na Twoich ubraniach, jesteś przemoczony. Na dodatek ubrałeś się w warstwy – ruchy są skrępowane, dużo cięższe, spaliłeś nie wiadomo ile kalorii, a Twoje serce podziękuje Ci za tą wycieczkę gdy wrócisz, mimo że wydawało Ci się, że za chwilę wyskoczy Ci z klatki piersiowej. Nie masz pojęcia gdzie podział się ból w nogach, zimno i zaspanie. Jesteś skołowany, może nawet w lekkim szoku. Fotografujesz, ale z wyzwalacza, żeby nacieszyć się widokiem. Siedzisz tyłkiem w zaspie, ale nie przeszkadza Ci to, przed Tobą jest ogromna przestrzeń, pasmo gór i małe wioski w dole, oświetlone pierwszymi promieniami słońca. Biegnąc po następny kadr zaliczasz glebę, przywalasz ręką w lód, a tyłkiem w utwardzony śnieg. Nawet nie wiesz kiedy jesteś już w następnej miejscówce z rozłożonym statywem i z palcem na spuście migawki.
Schodzisz. Mijasz miejsce, które przed chwilą wyglądało zupełnie inaczej. Światło zmienia się z minuty na minutę, aż nie ogarniasz ustawień aparatu. Rozkładasz się znowu na kolejny kadr, kilka sekund, kilka, zupełnie nowych barw. Wszystko dzieje się na Twoich oczach, a Tobie pozostaje tańczyć, jak Ci natura zagra. Gdybyś wyszedł tutaj 30 minut później, prawdopodobnie mógłbyś w ogóle nie wyciągać aparatu z plecaka. Chwała niedźwiedziowi z lasu, że miał dziś inne plany.
Pakujesz się do auta. Teraz wszystko, co jeszcze jakimś cudem było na Tobie zmarznięte, skrapla się na dobre. Odwilż dzieje się tu i teraz, pod Twoimi ubraniami. Nie puszczasz nawet ogrzewania w samochodzie, żeby Cię nie rozleniwiło i żebyś nie przysnął. Miasta wstają, mijasz wyspanych ludzi, którzy idą na pierwszą poranną mszę do kościółków. Ty byłeś na nogach przed nimi wszystkimi i gdy oni zaspanymi oczami oglądali nowy feed Instagrama, Ty byłeś nad ich głowami, cały w śniegu, zmarznięty i zszokowany barwami, które zobaczyłeś po raz pierwszy.
Mam nadzieję, że dałem Wam jasno do zrozumienia, dlaczego nie warto wstawać na wschód słońca. A już na pewno nie po to, żeby go fotografować. Jeśli po przeczytaniu tego artykułu jakimś cudem macie dalej ochotę na taką wyprawę, przygotowałem Wam kilka porad, które mogą się Wam przydać:
– czołówka i zapas baterii – jeśli idziesz nocą, to bez niej się nie obejdzie,
– zapas baterii i kart pamięci – w tak niskich temperaturach baterie wyczerpują się szybciej,
– nie otulaj aparatu kocykiem i puchem – jeśli całą drogę będzie mu ciepło, a Ty wyjmiesz go potem na -10, to fizyka podpowiada, że dojdzie do skraplania. A wiesz, że aparat to elektronika, nie?
– nie bój się zwierząt – one boją się Ciebie tak samo. A jak się z Tobą spotkają, to tylko dlatego, że Cię nie słyszą. Nie milcz więc jak grób,
– zaplanuj – trasę, miejsce parkingowe, godzinę wschodu słońca i ile czasu zajmie Ci wyjście na górę.
– zjedz – ale nie dawaj żołądkowi ciężkostrawnych potraw, które będą Ci utrudniały wyjście. Takie wyjście pod górę jest jak trening, najlepiej więc zjeść coś na 1,5 godz. przed w postaci węglowodanów złożonych i mniejszej ilości tłuszczu. Jeśli masz więcej czasu do wyjścia, to jajeczniczka na boczku będzie wskazana.
To co, zostajesz w ten weekend w domu, nie? 😉
PS. W następnym Podcaście gość, który do powiedzenia w tym temacie ma znacznie, znacznie więcej, a więc proszę subskrybować i zapisywać się do Newslettera.
comments (5)
Michał
3 grudnia 2018Szymon Kasolik
3 grudnia 2018Michał
3 grudnia 2018Ania
21 grudnia 2018Szymon Kasolik
21 grudnia 2018